Krzysztof Gierczyński: „Ten region potrzebuje PlusLigowej siatkówki”
Kiedyś czołowy przyjmujący PlusLigi, wielokrotny medalista mistrzostw Polski, uczestnik igrzysk olimpijskich, a dziś biznesmen, który nadal pozostaje przy siatkówce, tyle że w wydaniu młodzieżowym. Mieszkający od 10 lat w Gorzowie Wielkopolskim Krzysztof Gierczyński nie może się doczekać dzisiejszego starcia w PlusLidze w swoim mieście przeciwko swojej byłej drużynie, Jastrzębskiemu Węglowi.
Będzie na meczu
– Czy będę na meczu? Trudno, żebym nie był! – uśmiecha się wielokrotny medalista mistrzostw Polski z Morzem Szczecin, AZS-em Częstochowa, Asseco Resovią Rzeszów i Jastrzębskim Węglem. To w tym ostatnim klubie zakończył swoją bogatą karierę siatkarską w 2015 roku. – Kibicuję gorzowskiej siatkówce, ale będę za Jastrzębiem, w którym grałem i gdzie zostało trochę mojego serca i potu – mówi Gierczyński.
Pochodzący z Gubina zawodnik swoją przygodę zaczynał w swym rodzinnym mieście, w klubie Carina, skąd po maturze przeniósł się do Szczecina. W tamtejszym Morzu spędził sześć sezonów, w trakcie których zdobył srebro i brąz mistrzostw Polski. Potem osiem lat w Częstochowie z dwuletnią przerwą na grę dla Rzeszowa. Znów srebrne i brązowe medale mistrzostw Polski. Do tego Puchar Polski i Puchar Challenge z AZS-em. I wreszcie Jastrzębski Węgiel. Dwa brązowe medale mistrzostw Polski i brąz Ligi Mistrzów. – Jakoś to złoto nie było mi pisane – przyznaje.
Odciążał gwiazdy
Pytany przed przyjściem do Jastrzębia jaka rola przypadnie mu w udziale, odparł: – Nie rozmawialiśmy z trenerem Bernardim na ten temat. Ale jedno jest pewne. Czeka nas mnóstwo meczów na różnych frontach, więc te siatkarskie puzzle mogą być układane w różny sposób, a każdy zawodnik będzie jednakowo potrzebny. Ważne jest, by cała drużyna potrafiła zagrać na wysokim poziomie. Zespoły walczące o wysokie cele cechuje właśnie to, że na boisko wchodzi zmiennik i ciągnie grę drużyny w górę, a nie w dół. Nikt z nas tanio skóry nie sprzeda, a szansę pewnie dostanie ten, kto w danym momencie będzie prezentował się lepiej – mówił Gierczyński.
Jak się okazało jego rola była nie do przecenienia. Najpierw musiał zastąpić krnąbrnego Matteo Martino, w następnym sezonie zmagającego się z problemami zdrowotnymi Nicolasa Marechala, a w ostatnim Denisa Kaliberdę, który stracił cały sezon z powodu urazu barku. Za każdym razem wchodził na boisko i gwarantował siatkarską jakość.
- Jastrzębski Węgiel wspominam bardzo dobrze. Wydaje się, że wszystko tam jest budowane i prowadzone z głową. Fajnie się to zazębia. Klub jest bardzo dobrze zarządzany, co widać po wynikach – uważa Gierczyński, który w maju tego roku pojawił się w Jastrzębiu-Zdroju na meczu upamiętniającym 20-lecie od pierwszego złotego medalu dla jastrzębskiego klubu.
Biznesmen, prezes, trener
Dziś właściciel firmy zajmującej się konstrukcjami stalowymi i ogrodzeniami na rynek niemiecki. Ale nie tylko. O siatkówce nie zapomniał. Jest też prezesem klubu KS ATAK Gorzów Wielkopolski, w którym szkoli się prawie setka dzieciaków od pierwszej klasy szkoły podstawowej do klas maturalnych. Do tego sam trenuje niektóre roczniki. – Jak znajduję na to wszystko czas? Da się to pogodzić. Treningi są po południu. A ja jestem taki, że nie lubię siedzieć w jednym miejscu cały czas – odpowiada.
Wielokrotny reprezentant Polski uważa, że ten region potrzebował „dużej” siatkówki. – Tradycje siatkarskie są, a długo tej wielkiej siatkówki tu nie było. Pamiętam, jak w zeszłym roku była w Gorzowie druga liga, to zespól grał w hali, która mogła pomieścić nie więcej niż 500 osób. Ludzi na mecz przyszło tyle, że wyciągaliśmy z magazynku ławeczki, materace i poduszki do ćwiczeń, na których można by usiąść. Ci, którzy się nie zmieścili, oglądali mecz przez okna z zewnątrz. Po weekendzie zadzwoniła straż pożarna i chciała halę zamykać, bo nie było zgłoszonej imprezy masowej! Widać więc było, że ten głód siatkówki jest – wspomina z uśmiechem Gierczyński.
Dzisiejszy mecz Cuprum Stilon Gorzów z Jastrzębskim Węglem obejrzy w nowej Arenie Gorzów komplet ponad pięciu tysięcy widzów. – Pewnie dlatego, że przyjeżdża mistrz Polski. Wcześniej aż tak wysokich frekwencji nie mieli. Może jeszcze z ZAKSĄ czy teraz z Lublinem, który ma Leona w składzie, hala wypełni się w stu procentach. Kibicuję im. Sportowo mają w miarę porządny zespół, oby finansowo też było w porządku. Ja osobiście się cieszę, że mam wybór w mieście – przyznaje nasz rozmówca.
Sukces całego środowiska
Na koniec zahaczamy Krzysztofa o Igrzyska Olimpijskie i pierwszy medal dla Polski od 48 lat. Sam był olimpijczykiem z Pekinu z 2008 roku i podobnie jak najbliżsi poprzednicy i następcy padł ofiarą słynnej „klątwy” ćwierćfinału. – Srebro z Paryża jest mega sukcesem. Już w trakcie Igrzysk był podnoszony argument i słusznie, że jest to całkiem inna impreza niż Mistrzostwa Świata. Obowiązują tu całkiem inne zasady, inne dyscypliny toczą się wokół. Turniej jest bardzo mocno obsadzony i są drużyny, które przygotowują się typowo pod Igrzyska. Uważam, że jest to sukces całego środowiska - od Świderskiego, Murka, Wlazłego, Winiarskiego, każdy dokładał cegiełkę. Trwało to z 20 lat, ale jest! A sam finał? Mógł potoczyć się inaczej, ale Francji wychodziło wszystko, a nam ciężko było się pozbierać po tym ciężkim półfinale. Powtórzę: jest to mega osiągnięcie.
Z nożną nie wygramy
Gierczyński przy tej okazji zwraca też uwagę na kwestię popularności naszej dyscypliny. – Uważam, że tych „srebrnych” chłopaków jest za mało w reklamach. W Polsce z popularnością siatkówki chyba więcej zrobić się nie da. Piłka nożna to biznes mający niewiele wspólnego ze sportem. Popularność siatkówki w Polsce nie podlega dyskusji, ale jak już pojedzie się 15 kilometrów od Jastrzębia na południe do Czech, to jest zdecydowanie inaczej. A piłka nożna jest wszędzie. Z piłką nożną nie wygramy.