500. mecz Grzegorza Łomacza w PlusLidze. Takiego go nie znacie [WYWIAD]
Grę na najwyższym stopniu ligowym zaczynał w AZS Politechnice Warszawskiej, w Jastrzębiu-Zdroju zdobywał medale i hodował koszatniczki. Prywatnie miłośnik whisky, na boisku mistrz Polski, mistrz Europy, mistrz świata i wreszcie wicemistrz olimpijski z Paryża. Grzegorz Łomacz w środę 2 października rozegra swój 500. mecz w PlusLidze. Poznajcie bliżej rozgrywającego PGE GiEK Skry Bełchatów.
PLUSLIGA.PL: Rozmawiamy w dniu twoich urodzin. Powinienem chyba przynieść ci jakąś dobrą whisky, bo jesteś kolekcjonerem.
Grzegorz Łomacz (rozgrywający PGE GiEK Skry Bełchatów): Spokojnie, nie wymagam prezentów (śmiech). Ja jak już się zdecyduję na jakiś zakup, to robię go samodzielnie. Gustuję w torfowej. Ten smak mi najbardziej odpowiada. Aczkolwiek dawno, dawno już nie próbowałem. Wiadomo, że obowiązki zawodowe mi na to na razie nie pozwalają.
PLUSLIGA.PL: Na czym polega kolekcjonowanie whisky?
W zasadzie na tym, co zbieranie czegokolwiek innego. Kolekcjonujesz coś, co ci się podoba, czytasz o tym, interesujesz się. Dla mnie ciekawe jest odkrywanie smaków. Są różne beczki, aromaty… Niektóre leżakują kilkanaście lub kilkadziesiąt lat w jednym miejscu.
PLUSLIGA.PL: Ile butelek masz w swojej kolekcji?
Dokładnie nie wiem, ale po karierze planuję sobie wszystko ładnie ustawić na półkach. Jeśli chodzi o ulubioną, to mam jeden taki okaz. To butelka Imperiala nr 21 z 200 wydanych na cały świat sztuk. Akurat byłem w Edynburgu i na zamku udało mi się ją dostać.
PLUSLIGA.PL: Czyli whisky z colą u ciebie odpada? Pytam, bo ponoć kiedyś przyniosłeś na imprezę naprawdę niezły okaz, a koledzy zaczęli z niej robić drinki.
Nie praktykuję czegoś takiego (śmiech). W ogóle rzadko piję, ale jeżeli już to bez coli, bo walory smakowe są dużo gorsze. Jeśli chodzi o tamtą historię, to było to po mistrzostwie Polski w Bełchatowie. Cóż, kolegom do końca nie posmakowało. Była to specyficzna whisky, która nie trafia do większości ludzi.
PLUSLIGA.PL: Dość o whisky. W środę zagrasz swój 500. mecz w PlusLidze. Ale czy pamiętasz swój debiut na najwyższym szczeblu rozgrywkowym?
To było jeszcze w Politechnice Warszawskiej. Wydaje mi się, że wszedłem na jedną piłkę z Gwardią Wrocław na wyjeździe, za trenera Krzysztofa Felczaka. Byłem wtedy jeszcze w klasie maturalnej i jako zawodnik MOS Wola Warszawa powoli chodziłem na treningi seniorów, a potem zostałem siatkarzem Politechniki.
PLUSLIGA.PL: W swoim pierwszym poważnym sezonie byłeś zmiennikiem Pavla Chudika.
Do Warszawy ściągano wtedy niezłych zawodników żeby namieszać w lidze, sprawić jakąś niespodziankę. Pavel był wtedy topowym rozgrywającym, przyszedł z Jastrzębia. Dla mnie to było nobilitacją, że mogę go podpatrywać.
PLUSLIGA.PL: W końcu doznał kontuzji i musiałeś go zastąpić.
Nie wykaraskał się z niej do końca sezonu. Dostałem, już od trenera Edwarda Skorka, ogromną szansę, a to nie zdarza się tak często. Byłem młodym gościem, to był mój pierwszy rok w lidze i nagle miałem zastąpić doświadczonego rozgrywającego. Duże wyróżnienie, ale też miałem szczęście. Rozegrałem pół sezonu w pełnym wymiarze.
PLUSLIGA.PL: Pamiętasz skład tamtej ekipy?
Radek Rybak, Tomek Kowalczyk, Marcin Malicki, Mark Siebeck, Wojtek Jurkiewicz… Do tego Tomek Drzyzga, na libero Radek Maciejewicz. Jeszcze Anton Kulikowskiy…
PLUSLIGA.PL: Nieźle. Jeden z wymienionych przez ciebie siatkarzy powiedział, że „byłeś cichy, spokojny, grzeczny, ale odbijać już potrafiłeś”.
Nie wiem czy ta osoba dobrze pamięta tamte czasy (śmiech). Na pewno zdarzało mi się dużo więcej błędów, niż teraz, ale była to fajna szkoła. To były inne czasy. Dzisiaj młodzi zawodnicy do szatni „wjeżdżają z buta”. Ja wtedy koncentrowałem się na tym, żeby nikomu nie przeszkadzać i pozostać w szatni niezauważonym i żeby nikt nie targał ze mnie łacha (śmiech).
PLUSLIGA.PL: Z kim się wtedy trzymałeś?
Z Tomkiem Drzyzgą. Razem mieszkaliśmy, ale też często wychodziliśmy z Antonem czy Marcinem Malickim.
PLUSLIGA.PL: Czy dzisiejsi siatkarze daliby sobie radę w takiej szatni? Wiadomo, że młodzi są bardziej pewni siebie, ale „stara szkoła” pokazałaby kto tu rządzi.
- Ciężko powiedzieć. Zarówno tamte czasy, jak i dzisiejsze mają swoje plusy i minusy. Na pewno jest gdzieś do znalezienia złoty środek. To sprawa mocno indywidualna.
PLUSLIGA.PL: W mediach tego nie widać, ale jesteś mistrzem szydery w szatni. I potrafisz komuś wbić szpilę w idealnym momencie.
- Oj, tak, lubię to (śmiech). To taki mój styl bycia. Uwielbiam sarkazm, w takich dziwnych sytuacjach zażartować w dość złożony sposób. W taki, żeby dopiero za kilka sekund ktoś zrozumiał i się zaśmiał. Takie żarty sytuacyjne sprawiają mi dużą przyjemność (śmiech). Oczywiście nikomu nie chcę zrobić przykrości, to element siatkarskiej szatni i budowania atmosfery. Na szczęście to spotyka się z pozytywnym odbiorem, co mnie cieszy.
PLUSLIGA.PL: Rozmawiamy o czasach, kiedy w siatkówce hegemonem była Skra Bełchatów, w której dziś grasz…
Załapałem się na te czasy złotej Skry Bełchatów. Wtedy ta drużyna była poza zasięgiem. Umówmy się: wtedy grało się nie o pierwsze, ale o drugie miejsce, które było jak mistrzostwo. Skra była na topie i gra w niej było to absolutne marzenie prawie każdego siatkarza.
PLUSLIGA.PL: Politechnika Warszawska o medale się jednak nie biła, ale wylądowałeś w końcu w Jastrzębiu, które było wicemistrzem kraju.
To było wielkie wyróżnienie, że idę do tak dużego klubu. Wiedziałem jednak, że będę się tam uczył, bo pierwszym rozgrywającym był Nikołaj Iwanow. Były różne głosy: żeby iść do słabszego klubu i grać lub uczyć się w tak mocnej drużynie. Myślę, że z perspektywy czasu było to dla mnie bezcenne doświadczenie. Dało mi to dużo więcej, niż gra w słabszym zespole. Tym bardziej, że z Nikołajem… byłem w pokoju! Oczywiście zawsze musiałem zamykać drzwi, nosić klucze… Ale był też bardzo rozmowny. Czasem opowiadał niestworzone historie!
PLUSLIGA.PL: Wiele osób mówi, że w dawnych czasach byłeś grzeczny i porządny. Wręcz za porządny.
Wydaje mi się, że znałem swoje miejsce w szeregu. Ale nie zawsze byłem takim idealnym wzorem do naśladowania jako sportowiec i zdaję sobie z tego sprawę. Okres w Lotosie Trefl Gdańsk był takim wyłamaniem się z tych ram. Po jakimś czasie umiałem jednak znaleźć w sobie refleksję.
PLUSLIGA.PL: O tym za chwilę. W Jastrzębiu hodowałeś…
…koszatniczki! Oczywiście, że to pamiętam! Z jedną się bardzo zakumplowałem, spała mi nawet na nodze. Częste wyjazdy nie sprzyjają jednak sportowcom w opiece nad zwierzętami. Dokupiłem jej więc partnera i jakoś sobie radziły w ten jeden czy dwa dni beze mnie. Chłopaki się śmiali, że hoduję szczury, ale miałem takie dziwne pomysły, zresztą do dziś mam. A pani w zoologicznym mówiła, że to takie przyjazne zwierzątka, akurat dla osób, które muszą często wyjeżdżać…
PLUSLIGA.PL: Przez jakiś czas mieszkałeś też z Pająkiem. Grzegorzem Pająkiem.
Oj, to był wymagający lokator (śmiech). Mieszkał u mnie po operacji przez tydzień lub dwa. Nie mógł za bardzo chodzić, więc generalnie w domu wszystko musiałem robić za niego. Ale dziś mogę o tym mówić tylko pozytywnie i z uśmiechem na ustach.
PLUSLIGA.PL: Wracając do siatkówki, w Jastrzębiu odnosiłeś pierwsze sukcesy.
No tak, to był inny świat. Spotkałem się z większą siatkówką i w ogóle zaczynałem ją rozumieć. Mogłem uczyć się od najlepszych: Dawida Murka, Roberta Prygla… Graliśmy też o poważne rzeczy. Była też presja środowiska i połknąłem tego bakcyla. Chciałem wygrywać.
PLUSLIGA.PL: Po ostatnim, słabszym sezonie, trafiłeś do beniaminka, czyli Gdańska. Dlaczego?
W Jastrzębiu miałem trzyletnią umowę i w trakcie sezonu przyszedł trener Lorenzo Bernardi. Krótko mówiąc: nie widział mnie kompletnie w zespole. Chciał zmiany rozgrywającego. Trzeba było znaleźć jakieś rozwiązanie, a zostałem o tym bardzo późno poinformowany. Nie miałem już opcji, więc… wylądowałem w Gdańsku.
PLUSLIGA.PL: No właśnie, był to dość burzliwy okres w twojej karierze.
Poszedłem tam i zupełnie nie znałem osobiście żadnego z zawodników. Sportowo nie pukaliśmy do żadnych drzwi. Gdańsk podobał mi się jako miasto, towarzysko byliśmy fenomenalnym zespołem. Trochę jednak gorzej trenowaliśmy i graliśmy… Gdańsk mnie pochłonął na tyle, że sport nie był już tak ważny. Miałem za sobą pierwszy epizod kadrowy, myślałem, że zdobywam złote góry i jedno czy drugie wyjście do knajpy czy plażę nie zaszkodzi. Rzeczywistość okazała się jednak potem brutalna. Dziś to świetna lekcja. Kocham Gdańsk, mam do tego miasta duży sentyment, wiążę z nim życie po karierze.
PLUSLIGA.PL: Co lub kto sprowadził cię wtedy na ziemię?
Brak kontraktu. Jak kończyłem swoją przygodę z Gdańskiem, to nie miałem w ogóle ofert. Żadnej. Dosłownie. Łączyli mnie już z pierwszą ligą, ale nie chciałem w niej grać. Pojawiła się jednak opcja z Lubina, zresztą też beniaminka. Do tego projektu też w ogóle nie byłem przekonany. Słabe pieniądze w porównaniu do tego co miałem wcześniej, znów beniaminek… Ale porozmawiałem z ówczesnym trenerem, z którym dziś się spotkałem się znów w Bełchatowie, czyli Gheorghem Cretu. Powiedział wprost: “chcę cię w drużynie”. Obok oferty ze Szwajcarii, czyli egzotycznego jak na siatkówkę kierunku, to była moja jedyna opcja. Dziś dziękuję Bogu za to, że trafiłem do tego trenera i… zacząłem zasuwać. Odrzuciłem wszystko, co złe.
PLUSLIGA.PL: Wyciągnąłeś wnioski?
Stanąłem przed lustrem i powiedziałem sobie: „albo bierzesz się w garść albo szukasz sobie innego zajęcia”. I wziąłem się, bardzo mocno. Od tamtego momentu jestem sfokusowany na tym, by stawać się lepszym sportowcem. Poprzedni okres odciąłem grubą kreską i skończyłem z frywolnym życiem.
PLUSLIGA.PL: I od razu pojawiły się wyniki, bo z Lubinem otarliście się o czwórkę.
Tak, tym bardziej, że chcieliśmy się tylko utrzymać. To był kop motywacyjny, dostałem też powołanie do reprezentacji Polski. Szybko udało mi się odbudować swoją wartość. Zacząłem się piąć po tych szczebelkach.
PLUSLIGA.PL: W końcu trafiłeś do Bełchatowa, z którym w pierwszym sezonie zdobyłeś swoje jedyne do tej pory mistrzostwo Polski.
To było moje marzenie od dzieciństwa. Tam zawsze było pół kadry Polski, naśladowało się tych graczy. Ta przygoda trwa już długo, a w trakcie jej było wszystko: sukcesy, porażki, trzęsienia ziemi… Na razie klub stworzył nowy, świetny projekt. Czuję się w Bełchatowie dobrze.
PLUSLIGA.PL: Obchodzisz 37. urodziny, a dopiero miesiąc temu spełniłeś jedno z największych marzeń w karierze.
Nie jedno, a największe! Kurde, znowu mam ciarki i łzy w oczach… Medal na igrzyskach to spełnienie wszystkich marzeń. Byłem na tej imprezie trzy razy. Dwa razy po ćwierćfinale siedzieliśmy na smutno, bez słów, w fatalnej atmosferze. To była chyba najgorsza szatnia, o jakiej można pomyśleć. Ten trzeci raz był wesoły, mimo porażki w finale. Dokonaliśmy rzeczy historycznej. Nie umiem słowami opisać, co wtedy czułem…
PLUSLIGA.PL: Chyba najlepiej oddają to zdjęcia. Szczególnie twoje, gdy płaczesz po wygranym półfinale.
Widziałem te fotografie, ale naprawdę nie wiem, jak to opowiedzieć. Wszyscy czuliśmy to samo.
PLUSLIGA.PL: Umówmy się, że mecz z USA był w zasadzie nie do wygrania.
W ogóle nie myślałem o tym w tych kategoriach. Cały czas analizowałem jak grają Amerykanie, byłem przygotowany na wejście. Wiedziałem, że jesteśmy w stanie to wygrać. Chłopaki cały czas mieli ogień w oczach, nawzajem się napędzaliśmy. Efekt wszyscy znamy.
PLUSLIGA.PL: Po półfinale mówiłeś, że udowodniłeś coś wyłącznie sobie. Ale w obliczu tylu opinii, że w Paryżu nie powinieneś w ogóle się znaleźć, jakoś ci nie wierzę…
Tych głosów było multum i o nich wiem, bo mimo że człowiek próbuje się od tego odciąć, to i tak do niego to dotrze. Ale naprawdę się na tym nie koncentrowałem i… absolutnie udowodniłem coś tylko i wyłącznie sobie! Pojechałem tam, potrafiłem zagrać w ważnym meczu na wysokim poziomie. Nie mam do nikogo żalu, każdy może mieć swoje zdanie. Ja się tym nie przejmuję, dla mnie najważniejsza jest grupa ludzi, z którą pracuję.
PLUSLIGA.PL: A nie odbiła ci sodówka po rosnącej liczbie obserwujących na Instagramie po tym półfinale?
(śmiech) Nadawcę tego pytania też chciałbym ukąsić: nie wiem jakim cudem jemu rosła, skoro nie grał. Pozdrawiam cię, Bieniu!
PLUSLIGA.PL: Jak świętowaliście to srebro?
Było bardzo grzecznie! Bez żadnych ekscesów. Nawet Kuba Błaszczykowski, który był z nami na kolacji mówił, że był zdziwiony, że tak grzecznie się bawimy. Prawdę mówiąc, to ten trend się trochę odwrócił. Nie ma już potrzeby tak mocnego świętowania. Wolimy sobie powspominać, spędzić ten czas wspólnie, tym bardziej, że w takim gronie się już nie spotkamy.
PLUSLIGA.PL: Ale historia z twoją fryzurą po mistrzostwach świata w 2018 roku ciągnęła się za tobą długo.
Oj, wtedy wszyscy mieliśmy więcej finezji i fantazji. A dziewczyny naprawdę obiecały mi, że to będzie jakoś wyglądało. Potem nie było już odwrotu… Na lotnisku wszyscy poznali efekty (śmiech).
PLUSLIGA.PL: Czyli jesteś duszą towarzystwa!
Lubię się dobrze bawić, ale w swoim gronie. Jeżeli jestem w odpowiedniej grupie, to pozwalam sobie na różne żarty. To przychodzi naturalnie.
PLUSLIGA.PL: Uwielbiasz tenisa. Ale tej pasji nie podzielał trener Vital Heynen.
Miałem tydzień przerwy i zagrałem sobie w tenisa, ale na samym początku tego wolnego! Po powrocie na kadrę naciągnąłem mięsień czworogłowy, ale jestem przekonany, że nie przez tę partyjkę… Vital się strasznie złościł, ale ja dalej lubię zagrać czy pooglądać. W przyszłości na pewno planuję aktywnie spędzać czas i to będzie jedna z głównych moich rozrywek.
PLUSLIGA.PL: Poznanie Igi Świątek w Paryżu było dla ciebie dużym wydarzeniem?
Jak weszła wtedy do nas na boisko, to po prostu byłem sparaliżowany! Mimo młodego wieku to już ikona polskiego sportu! Zbiłem z nią piątkę i byłem szczęśliwy jak mały chłopiec.
PLUSLIGA.PL: Na koniec muszę ci podziękować, że nie spóźniłeś się na ten wywiad. Na zbiórki w klubie podobno przychodzisz na ostatnią chwilę.
To prawda, jestem jednym z ostatnich (śmiech). Może z raz dostałem w tym sezonie karę… W poprzednim zdarzało się częściej!
PLUSLIGA.PL: Jak podchodzisz do środowego 500. meczu w PlusLidze? Tylko nie mów, że do jak do każdego innego…
Ale właśnie dokładnie tak jest! To oczywiście miłe, ale ja skupiam się na wygranej. To wszystko to już otoczka. Ja zawsze walczę o punkty dla swojej drużyny, a takie rzeczy okołosportowe to zawsze tylko dodatek.